Diagnostyka, czyli jak do tego doszło.
Czekan jest psem bezobjawowym. To znaczy, że żeby nie splot różnych okoliczności i łączenie kropek przez nasze panie lekarki, to prawdopodobnie zostałby zdiagnozowany zdecydowanie za późno na próbę skutecznego leczenia.
Przed świętami, w okolicach 20 grudnia 2023 trafiamy do naszej lecznicy z osłabieniem – prawdopodobnie jakaś wirusówka. Czekan dostaje antybiotyk i w zasadzie na drugi dzień jest zdrowy. W trakcie wizyty przy osłuchiwaniu serca nasza pani weterynarz mówi, że słyszy arytmię. Stwierdzam, że skoro tak, to umówię się na kontrolę do lecznicy kardiologicznej w Zabrzu. Jako pies z niedomykalnością zastawek i tak co jakiś czas, mniej więcej raz do roku meldujemy się na przeglądzie czekanowej pompki. W ten sposób ok. 11-12 stycznia trafiamy do gabinetu kardiologicznego.
Standardowo na kardio-przeglądzie mamy ekg i echo serca. Pani lekarz mówi, że Czekan ma dodatkową akcję serca, która jest niepokojąca. Dostajemy informację, że warto byłoby założyć mu dobowy holter, aby sprawdzić, czy jest to jakiś chwilowy wybryk, czy coś, co się powtarza i będzie wymagać leczenia. Jednak dostajemy przykaz, żeby najpierw skontrolować czekanowe wnętrzności, bo takie objawy czasami dają rozrosty np. w śledzionie.
Wtedy już wyraźnie wyczuwam powiększone węzły podrzuchwowe, szczególnie prawy, więc proszę panią lekarz o sprawdzenie, czy to jest ok i mi się wydaje, czy jednak coś jest na rzeczy. Okazuje się, że nie tylko ja to wyczuwam. Biorąc pod uwagę wyczuwalnie powiększone węzły i konieczność kontroli podpytuję gdzie można zrobić porządnie usg, gdyż wiem, że nasza miejscowa lecznica nie posiada odpowiedniego sprzętu. Wybór pada na lecznicę onkologiczną – zakładam, że jako wyspecjalizowana placówka zrobią to najlepiej. Umawiamy się więc na wizytę – termin: 15 lutego.
Miesięczny czas oczekiwania wcale nie budzi we mnie niepokoju, bo Czekan jest zdrowy, w pełni sił, nie ma żadnych niepokojących objawów mogących świadczyć o toczącym się procesie nowotworowym. Dwa dni później otrzymuję telefon, że zwolnił się termin na najbliższy wtorek, czyli na 23 stycznia. W pracy na spokojnie pytam o możliwość zmiany godzin, co się udaje, więc biorę ten termin. I tak trafiamy na przegląd.
Wywiad, badanie palpacyjne, przegląd aktualnych wyników krwi – mamy dwa: z grudnia, gdzie poziom hormonu tarczycy jest nieco za niski i kontrolne sprzed trzech dni, gdzie wszystko jest już ok. Następnie Czekan ląduje na stole , golimy brzuch i zaczynamy usg. Okazuje się, że wszystkie węzły chłonne są powiększone, do tego lekko powiększona śledziona, a na śledzionie cień.
Po zakończeniu badania pani lekarz mówi: Niestety to jest chłoniak. Istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że nie jest, ale ja jestem pewna, że jest, chyba, że ktoś mi udowodni inaczej. Sugeruję od razu pobrać biopsję do cytologii i cytometrii, żeby sprawdzić z czym dokładnie mamy do czynienia.
W tym momencie jeszcze zachowuję zimną krew. Pobieramy materiał do badań, a następnie czas na pogawędkę. Pani lekarz zaczyna mówić o możliwościach leczenia – chemioterapia wielolekowa, chemioterapia jednolekowa, leczenie paliatywne sterydem, rokowania, średnie czasy przeżycia. Pada pytanie czy myślałem o tym czy będę go leczyć. Z tyłu głowy wiem, że będę, choć ta wiadomość jeszcze nie do końca do mnie dociera. Mówię wprost, że wolę, żeby żył miesiąc w komforcie niż żeby żył rok leżąc i robiąc pod siebie, więc proszę o informację jak wygląda leczenie, z czym się wiąże. Pani lekarz cierpliwie opowiada o tym, że psy w większości dobrze znoszą leczenie, zaczyna mówić o protokołach leczenia, o komforcie onkologicznych pacjentów, o zmianach leków, a ja powoli czuję, że zaczynam się gubić. Przerywam i pytam o koszty. Pani lekarz mówi o tym delikatnie, ale bardzo jasno – pełne leczenie chemioterapią wielolekową, czyli możliwym najskuteczniejszym wariantem leczenia trwa 22 tygodnie, a łączny koszt oscyluje w okolicach 10-12 tysięcy złotych. Jeszcze chwilę rozmawiamy, a ja czuję jak załamuje mi się głos – emocje dotarły z mózgu do reszty ciała, choć staram się zachować chłodny spokój.
Kończymy wizytę, a ja zostawiam informację, że muszę to wszystko przetrawić, czekamy na wyniki badań i wtedy będziemy podejmować decyzję co dalej – rozsądny komunikat, który spotyka się z absolutnym zrozumienie ze strony Pani doktor.
Wychodząc z lecznicy wiem, że Czekan MUSI dostać leczenie, bo został mu może miesiąc, może dwa życia. Jeśli spróbujemy, wiem, że może się nie udać. Ale jeśli nie spróbujemy, to na pewno się nie uda. W mojej głowie nie ma miejsca na dylematy, bo przyjaciół się nie zostawia.
Samopoczucie na dziś
Czekan cały czas jest osłabiony. Od czwartku jest wyraźna poprawa, ale ciągle nie jest idealnie. Na szczęście pozostałe skutki uboczne nadal nie występują. Za dwa dni jedziemy na drugą chemię – niepokoję się, czy dostanie zielone światło, czy osłabienie nie wynika z pogorszenia parametrów krwi. Dowiemy się w poniedziałek.